Minęło sporo czasu, zarówno od publikacji ostatniego posta, jak i mojej indyjskiej przygody. Tak naprawdę, dopiero niedawno udało mi się wrócić do codzienności i ''szarej rzeczywistości''. Podróż do Indii była czymś kompletnie niewyobrażalnym i zaskakującym. Po czymś takim trudno jest zacząć normalnie funkcjonować. Może słyszeliście kiedyś, że po wizycie w tym kraju zmienia się nasze myślenie, dusza i inne? Dla niektórych to śmieszne, ale jestem w stanie to potwierdzić. Zaczęłam inaczej postrzegać różne rzeczy i patrzeć na pewne sprawy. Może zewnętrznie tego nie widać, ale wewnętrznie czuję się inna, może bardziej dojrzała. Wiem jedno, tej podróży nigdy nie zapomnę i zrobię wszystko by kiedyś tam wrócić, bo tęsknię niesamowicie. Dzisiaj pokażę Wam oryginalne indyjskie kosmetyki, które jeszcze przez jakiś czas będą mocno przypominały ukochane Indie.
Niestety muszę niektórych rozczarować. Jadąc do Indii, byłam przekonana, że przywiozę całą masę naturalnych kosmetyków o przepięknych składach. Trochę się zawiodłam, ze względu na jeden ważny aspekt. W Indiach nie ma żadnego nakazu, aby producenci umieszczali PEŁNY SKŁAD kosmetyku na etykiecie... Jest to bardzo, ale to bardzo rozczarowujące. Jedyne co zwykle możemy się dowiedzieć z opakowania to ''składniki aktywne''. Nie znajdziemy informacji o tzw. bazie preparatu. Nie wiemy, czy znajdują się tam takie składniki jak parafina, alkohol, parabeny, pegi czy inne. Oczywiście są wyjątki. Właśnie takie, których ja (poszukiwaczka pięknych składów) szukałam do bólu. Trzeba sobie zadać pytanie: ''Dlaczego na niektórych kosmetykach znajdziemy pełny skład, a na innych nie?'' To chyba logiczne. Producenci, którzy umieszczają skład (i okazuje się on dobry) nie mają czego ukrywać i chcą się tym chwalić.
Jeżeli poszukujemy w Indiach naturalnych kosmetyków, polecałabym zamienić je na zwykłe oleje, czy zioła, które pomogą naszej urodzie i zdrowiu. To będzie najpewniejszy, najszybszy i najłatwiejszy wybór. Mimo wszystko, podołałam i znalazłam kilka ciekawych produktów. Nie wszystkie mają cudowne składy (albo w ogóle), ale są warte ich opisania.
W Indiach bardzo popularną marką jest znana u nas ''Himalaya Herbals''. Może się wydawać, że produkty są naturalne. Niestety, nie do końca. Większa część kosmetyków posiada pełne składy, ale w większości znajdziemy Sls lub parafinę. Nie ważne co by się działo, tych dwóch składników nigdy, przenigdy nie będę tolerować. Uwierzcie mi, było bardzo ciężko wybrać coś, co by tego nie zawierało.
SZAMPON PRZECIW WYPADANIU WŁOSÓW
Pewnie najgorszy wybór, jakiego dokonałam pod względem składu. Zawiera składnik z rodziny Slsów, a nawet kilka. Szampon jest mocno oczyszczający, co mnie nie dziwi, gdzie 3/4 składu to substancje myjące, powierzchniowo czynne. Dla usprawiedliwienia, posiada również składniki kondycjonujące, które trochę niwelują skutki tych mocnych, drażniących substancji. Powodem, dla którego nie doświadczyłam tych skutków jest niżej opisany olejek.
OLEJEK DO WŁOSÓW I SKÓRY GŁOWY
Według producenta, ma zapobiec wypadaniu włosów i stymulować ich wzrost. Z niewyjaśnionych przyczyn, nie dowiemy się o pełnych składzie. Jedyne co widnieje na etykiecie to ''Każdy ml. zawiera...''. Tutaj przeczytamy o składnikach aktywnych, czyli olejach, ekstraktach. Ku mojemu zdziwieniu, polubiłam ten olejek. Nałożony przed myciem, na skórę głowy i włosy, staje się dobrym zabezpieczeniem przed uszkodzeniami w trakcie mycia. Podczas spłukiwania szamponu, włosy się nie plączą, przez co mniej łamią i wypadają. Niestety, ale jestem przekonana, że zawiera w składzie parafinę, a to ze względu na konsystencje i niesamowitą wydajność. Rozprowadza się aż za dobrze.
Na chwilę opuścimy Himalayę, ale nie na długo. Skoro już jesteśmy przy włosach, podzielę się z Wami tym cudeńkiem, na zdjęciu powyżej.
OLEJ DO WŁOSÓW I SKÓRY GŁOWY - KESH KANTI
Zdecydowany ulubieniec. Ze względu na skład, wygląd preparatu i fakt, iż znalazłam go w małym sklepiku/aptece, jakich w Indiach tysiące. Na etykiecie znajdziemy ponad 20 różnych olejów, ekstraktów i ziół. Nie przeczytamy konkretnego składu, ale jestem pewna w 90%, że produkt jest wolny od olejów mineralnych. Dlaczego? Olej ma zupełnie inną konsystencję niż ten z Himalaya. Przypomina po prostu naturalny, zwykły gęsty olej. Nie rozprowadza się tak gładko i jest mniej wydajny. Parafina ma to do siebie, że jest bardzo tłusta, tak bardzo, że wystarczy kropelka by rozprowadzić dany produkt na dużej powierzchni. Pokochałam ten olej, również ze względu na kolor i zapach. Jak widzicie, jest bardzo ciemny, co utwierdza mnie w przekonaniu, że jest naturalny. Zapach jest mocno ziołowy, nie dla wszystkich przyjemny, intensywny. Niżej możecie zobaczyć jego cudowne składniki.
.
Wracając do Himalaya, przedstawiam Wam kolejny ulubieniec przywieziony z Indii. Na zdjęciu widzicie maści/kremy na trądzik i wypryski. Przywieźliśmy z chłopakiem prawie 10 opakowań. Stosowałam ten krem kiedy byliśmy w Indiach i po pierwszej nocy było widać efekty. Nie żartuję. Wszystkie niespodzianki stały się złagodzone i lekko podsuszone. Myślę, że jest to idealny krem, jeżeli chcemy pozbyć się problemu w ekspresowym tempie. Można pomyśleć ''perełka kosmetyczna, magia'', ale tu zaczyna się problem. Krem jest dostępny do sprzedaży tylko w Indiach i Nepalu. W innych miejscach (na przykład u nas) znajdziemy kremy pod taką nazwą, ale będą miały inną recepturę. To jeszcze bardziej mnie nakręca do stwierdzenia jego wspaniałości :) Poza tym maść nie zawiera parafiny, bo pod wpływem rozcierania, staje się biała. Nie rozprowadza się lekko, ale nie ma z tym większego problemu. Najważniejsze, że działa.
.
Ostatnia na dzisiaj zdobyczą jest ŻEL Z ALOESU. Nie jest to produkt, jakiego nie można by było u nas kupić, ale stacjonarnie może być trudniej. Zawsze chciałam mieć żel z aloesu, możliwie jak najbardziej naturalną wersję. Ten żel jest barwiony i perfumowany, ale pozbawiony jakichś silikonów i innych zapychaczy. Jak widzicie na zdjęciu, produkt posiada zabezpieczającą nakładkę, więc mamy pewność, że nikt w nim nie dłubał, co w Indiach byłoby mało pożądane :)) Co ciekawe, w tym kraju wszystko jest bardzo mocno, szczelnie zamknięte. Nie wiem z czego to wynika, ale nawet otwarcie zwykłego ketchupu w saszetce jest niemożliwe bez użycia zębów... Chipsy zapakowane są w pięć razy grubszą folię niż u nas, a sama folia aluminiowa w rolce jest prawie niezniszczalna.
Na dzisiaj to wszystko, co chciałam Wam pokazać. Myślę, że zrobię drugą część tego wpisu, bo kosmetyków i ciekawych produktów jest więcej. Na początku nie chciałam robić wpisów indyjskich, ale chyba nie potrafię pokazywać samych kosmetyków, bez pobocznych ciekawostek.
Dajcie znać czy chcecie więcej takich postów i czy mają być urozmaicane ciekawymi, niecodziennymi szczegółami :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz